sobota, 8 listopada 2014

Od Sombry

Kolejny raz spoglądałem na zachodzące słońce. Ostatni raz dzisiaj zaświeci. Zaśnie i obudzi się następnego dnia. Ostatni promień połyskiwał horyzont i zastała czarna noc. Położyłem się na kamieniu przy stawie. Ułożyłem pysk na łapach i zamknąłem lekko oczy.
Szelest. Nie zwróciłem na to uwagi. Znowu jakieś zwierze. Coś jednak wzbudziło we mnie niepokój. Wstałem i zobaczyłem coś w krzakach. Poczułem jak ziemia się trzęsie. Odsunąłem się na bok. Z lasu wybiegło jakieś 15 saren i kilkanaście jeleni. Wycofałem się, było ich za dużo.
Jednak... poczułem coś. Zobaczyłem sarenkę. Nie nadążała za innymi. Chodziła sama.


Może się nie prześpię, ale coś zjem - pomyślałem. Skoczyłem na malucha i rozszarpałem mu krtań. Już nigdy nie zobaczy rodziców, nie weźmie do pyska trawy, nie poczuje smaku wiatru, zapomni o wszystkim. Właściwie już zapomniało. Zaśmiałem się do siebie. Zaciągnąłem zdobycz do siebie. W mojej średniej wielkości jaskini miałem spokój i mogłem w spokoju zjeść. Mięsko było jeszcze ciepłe, ale jeszcze lepsze! Było bardzo delikatne i miękkie. Wprost rozpływało się w pysku. Ale nie czas na rozkosze. Muszę wstać aby zrobić wszystkie zaplanowane rzeczy.
Położyłem się na kilku skórach z białego krokodyla. Twarde łuski idealnie działały na sen... Szybko zasnąłem. Śnił mi się zachód słońca. Najpiękniejszy jaki widziałem. Ogarnęła go ciemność. Podeszłem bliżej cienia. Czułem energię, jakby nowe życie. Z cienia ukształtowała się jakaś sylwetka...
- Witaj bracie - powiedziała postać.
- Witaj - uśmiechnąłem się.
- Musisz.
- Co?
Wtedy sen się urwał. Ale musiałem pamiętać. To tylko moja wyobraźnia. To nie dzieje się na prawdę.
Wstałem i wyszłem na bagna. Nie chcę z nikim rozmawiać bez potrzeby. Wziąłem głęboki wdech. Bagna miały inne, ciężkie powietrze, ale nie śmierdziało tutaj. Obszedłem zakamarki gdzie mogły chować krokodyle czy węże.
Przeszedłem już trochę. Chyba 5 kilometrów, ale nasze bagna są ogromne. Patrzyłem na łapy. Robiły się na nich grudki od błota. Chód stał się monotonny. Byłem coraz bardziej śpiący. Nie wiem kiedy czarny sen zaczął mnie dopadać. Im bliżej byłem błogiego miejsca do którego dążyłem tym gorzej się czułem. Od czasu do czasu budził mnie zimny wiatr. Czułem jakbym chodził w kółko. Spojrzałem w górę. Było południe. Już? To niemożliwe. Podeszłem jeszcze kilka kroków. W końcu. Cmentarz ujawnił mi się. Odrapałem się o drzewo. Wziąłem wdech i otworzyłem szeroko zielono-żółte oczy. Zacząłem się rozglądać. Czułem jak energia do mnie wraca. Usiadłem przed jednym grobem. Wylądował na nim kruk. Był cały czarny, a jego pióra błyszczały.
-Znowu ten sam grób?-mówiłem do kruka chodź wiedziałem, że i tak mi nie odpowie. Kiedy był mały wyleciał z gniazda. Kiedy jeszcze mój brat żył, co prawda miałem z 2 miesiące, ale zajmowaliśmy się chwilę tym stworzeniem. Teraz ciągle siedzi na jego grobie.
-Tobie też go brakuje?-położyłem się przed grobem Tristan'a. Kruk był symbolem mądrości. Nie wątpiłem w to, że mój brat był mądry, i był miły. Dla każdego. Zaprowadziłby pokój. To on miał przejąć całą watahę. A nie ja! Wiedziałem, że źle nią rządzę, ale gdy staram się coś zmienić..wiem jak kończą dobrzy. Nawet gdy zniknęli tak zwani ludzie na tym świecie pozostało zło. Nigdy nie zniknie na prawdę. Spojrzałem jeszcze raz na grób, a potem na ptaka. Zwrócił wzrok na mnie. Skoncentrowałem się. Co chciał mi przekazać brat. Musiałem się dowiedzieć. Chyba jedynym sposobem na to był sen. Zamknąłem oczy. Przestałem myśleć o wszystkim. Widziałem cień. Znowu. Pojawił się on - Tristan.
- Bracie - podbiegłem i przytuliłem go. Mogłem to uczynić wiedziałem, że zawsze będzie przy mnie. Wierzyłem w to, że duchy powracają...
- Mały Sombra...
- Nie jestem mały. Ty masz tylko 8 lat.
- Ale ja jestem od ciebie starszy o 8 lat - zaśmiał się. - Teraz miałbym 13...
- Starzec - powiedziałem i uśmiechnąłem się puszczając go z uścisku.
- Mógłbym z tobą rozmawiać, ale muszę ci przekazać wiadomość.
- Jaką.
- Musisz uważać.
- Na co? - dopytałem się go.
- Cień. Twój sprzymierzeniec odwróci się od ciebie. Zaatakuje cię. Będzie chciał odebrać ci życie.
- Kogo wyśle na zabójcę?
- Nikogo. Sam przyjdzie.
- Niemożliwe!
- Musisz zacząć podążać inną ścieżką. Inaczej zginiesz.
- Więc spotkamy się gdy moja dusza odejdzie.
- Bracie. Posłuchaj!
- Nie, to ty posłuchaj! Nie będę już nigdy maltretowany! Wystarczyły mi te 2 niepełne lata. Potem zabiłem rodziców, alfę. Miałem 2 lata. Rządzę 3 lata owszem, ale dobrzy źle kończą. Sam wiesz!
- Nic ci się nie stanie - powiedział. Mimo tego przed oczami ciągle miałem swoją krew.
- Wybacz. Nie stanę się tym kim byłem - odwróciłem się
- Czyli wilkiem?! Wilkiem który ma serce?!
- Ja je mam.
- Nie wiedzę. Nie jesteś nawet w stanie kochać - oskarżał mnie.
- Może to i lepiej. Nie zniszczę życia innej osobie - zamknąłem oczy i obudziłem się. Wstałem. Wiedziałem. Nie byłem tym kim mówił. Nie potrafiłem nawet pokochać. Ale wtedy naprawdę chciałbym zabić tą osobę. Nawet nie wiem co to inna miłość niż miłość dwóch braci.
Zacząłem powoli opuszczać teren cmentarza. Kruk wzbił się w powietrze i odleciał. Zobaczyłem jeszcze jak przyniósł jakiś biały kwiat i położył go na grób mego brata. Ruszyłem z cmentarza. Kolejna przeprawa przez bagna...Miałem nadzieję, że teraz nie otoczy mnie sen. Zacząłem powrót lekkim truchtem. Potem zmieniłem go w bieg. Przeskoczyłem prze bien. Był obrośnięty mchem. Gdy tylko wylądowałem moje łapy ugrzęzły w błocie. Próbowałem się wydostać. Pierwsza łapa, druga, trzecia i czwarta. Nim się jednak spostrzegłem znowu tonąłem w błocie. Nie miałem jak się wydostać.
- Serio?! Mam umrzeć w błocie?! - krzyknąłem. Zauważyłem szansę. Musiałem spróbować jeszcze  raz. Ostatkami sił wydostałem łapy. Przeturlałem się. Wpadłem do wody. Nie miałem już sił. Znowu ból. Opadłem na dno. Może wydostałbym się gdyby znowu łapa nie zaplątałaby się w wodorosty na dnie.
Pęcherzyki powietrza uciekały z mojego pysku. Spojrzałem prze mątwą wodę. Biały punkt. Straciłem poczucie. Zemdlałem.
- A nie mówiłem! - mój brat krzyczał. - Umrzesz żałośnie. Nikt cię nie znajdzie! Musisz się podnieść! - na te słowa otworzyłem oczy. Zacząłem się rwać. Zauważyłem, że biały punkt zbliża się bardzo szybko. Wyrwałem się z wodorostów i wypływałem na powierzchnię. Wynurzyłem się... Wziąłem głęboki wdech. Plusk! Zębiska były tuż przy mnie. Wyskoczyłem na brzeg. Oddaliłem się. W płucach nadal miałem wodę. Musiałem to z siebie wykrztusić. Upadłem i brałem głębokie wdechy. Zasnąłem.
Byłą noc kiedy się obudziłem. Wstałem i z bólem i ostatkami sił zacząłem wracać do watahy.
Już widać! W końcu mogę czuć się bezpiecznie. Chwiejnym krokiem wszedłem do swojej jaskini. Upadłem na krokodyle skóry.
Nie raz, nie pięć razy a nawet ponad dziesięć razy zabiłem te bestie, a dzisiaj jedna z nich prawie mnie zabiła. Mogłem w spokoju zamknąć powieki i zasnąć...
Spałem. Obudził mnie trzepot skrzydeł
- Czy ja nigdy nie mogę się wyspać?! - byłem sfrustrowany. Do jaskini wleciał kruk.
- Coś się stało? - spojrzał na mnie dziwnie po czym odleciał. Wstałem i odsunąłem zasłonę. Poraziło mnie światło słoneczne. Dopiero teraz poczułem głód. Wyciągnąłem się i wyszedłem na polowanie. Zobaczyłem samotną łanię. Może szukała młodego które zabiłem kilka dni wcześniej? Schowałem się w krzakach. Czekałem na moment i wskoczyłem na jej grzbiet. Zrzuciła mnie. Podniosłem i przegryzłem jej gardło. Jeszcze chwilę jej nerwy działały. Mogłem spokojnie zacząć jeść... Szelest. Przechyliłem głowę w stronę krzaków.

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz